Bezpłatny webinar – zmiana terminu!

W poprzednim poście obiecałam niespodziankę jeszcze w listopadzie – no i jest!

Zapraszam Was serdecznie na pierwszy webinar – zupełnie bezpłatny – w którym będzie dużo się działo!

munich-1220908_1280

  • Będziecie mogły określić to, czym dla Was pełnia życia – pomogę w tym
  • Przedstawię program BALANS – jak dzięki niemu można do tej pełni dojść
  • Zrobimy praktyczne ćwiczenia – całkowicie indywidualnie
  • Będziecie mogły przez 2 godziny oderwać się od codzienności i dać ten cenny czas Sobie!

Zarezerwujcie 2 godziny i zapisujcie się – jest tylko 25 miejsc, kto pierwszy,  ten lepszy!

Tutaj możecie się rejestrować:

FB

wydarzenie bezpośrednio naClickmeeting 

Do zobaczenia!

Grzyby i inne odkrycia leśne

Kilka dni temu wybrałam się na śmiały i intensywny spacer po okolicznym lesie. Pogoda była łaskawa, po drodze pachniało intensywnie grzybami i opadłymi liśćmi, ptaki śpiewały, dziki się nie naprzykrzały – jednym słowem CUDNIE!

forest-63275_1280

Jednak jak tylko opuściłam głowę na dół, uważając by się nie potknąć o wystające korzenie, nie nadepnąć na całkiem świeże kupy dzikich zwierząt (całkiem niezła jestem w tropieniu jeleni, saren i łosi:),już po kilkunastu minutach natykałam się na kolejne odkrycia. Niestety, ale w naszym lesie jest pełno ŚMIECI. Zasmuciłam się srodze…

A że po lesie dziarsko spacerowałam ponad godzinę, dokonałam typologii i klasyfikacji śmieci kampinoskich:

  • śmieci archaiczne – wywiezione do lasu przez miejscową osiadłą tu od dawna ludność, pewnie przed napływem miastowych i obcych, prawdopodobnie też przed nastaniem ustawy śmieciowej. Zmurszałe, w dużych ilościach (coś jak stare mini-wysypiska), można tu znaleźć dosłownie wszystko: garnki, cegły, kalosze, opony…kalosz
  • śmieci towarzyskie – okoliczna ludność płci przeważnie męskiej chętnie spędza czas wspólnie w lesie, umilając sobie czas płynami wyskokowymi. Sporo tego – i co ciekawe, szkło i plastik (kubeczki, wielkie butle pet po napojach „zapojkowych”) nie kwalifikują się jako archaiczne – zawsze świeże, wyglądają jakby przed godziną impreza się zakończyła…butelka
  • i w końcu śmieci „zagrodowe” – takie które wyrzuca się tuż za płot ładnego i zadbanego ogrodu. Przyznam, że tych śmiecących rozumiem najmniej. Przecież wszyscy mamy podpisane umowy na wywóz śmieci, a w naszej gminie cyklicznie są odbierane (nie trzeba nigdzie jeździć, to śmieciara przyjeżdża do nas) śmieci segregowane. Po co więc wynosić je do lasu???? To dla mnie wielka zagadka…smieci

A co na to las?

Las stara się z wyższością i nonszalancją przemielić te wysypiska, rośnie miarowo i spokojnie, nie poddaje się ale i nie dramatyzuje. I zniósłby to wszystko z godnością, gdyby tylko to śmieciowanie było umiarkowane. Niestety nie jest i równowagi brak.

Cieszy mnie jednak ogromnie, że w wielkiej swej mądrości produkuje wielką ilość muchomorów, jakby w niemym zrywie próbując nas ostrzec…
muchomor

Oczywiście pojawiła się refleksja o tym, jak bardzo zaśmiecamy swoje cenne, życiodajne dusze.

Jeśli macie ochotę, narysujcie sobie swój własny las, a w nim to, co jest w nim niepotrzebne, zbędne, zużyte. Wszystkie emocje, myśli, wspomnienia, które warto byłoby oddać do recyklingu albo wywieźć do spalarni śmieci.

Gotowe? To zaczynamy:

  • archaiczne – siedzą w nas od tak dawna, że prawie ich nie widać. Ale trują…
  • towarzyskie – urazy, przykrości, zawiści i żale do innych. Taki poimprezowy moralny kac…
  • zagrodowe – coś, co powinnaś oddać do utylizacji, a trzymasz tuż za płotem. Codziennie to widzisz, czujesz – po co?

Powodzenia w odśmiecaniu i pięknego, pachnącego lasu Wam życzę!

zapachy Warszawy

Wczoraj wybrałam się po południu do Warszawy. Było gorąco, wręcz upalnie. A ja nie lubię klimy i unikam jej jak mogę. Otworzyłam więc okno całkowicie i doznałam niezwykłej podróży…

Przez całą drogę silnie wyczuwałam wszystkie zapachy, nie tylko te intensywne. Oto jak dla kobiety ze wsi pachnie Warszawa:

warsaw-77754_1280

Na pierwszy plan wysuwa się smród spalin – no, nie dziwne, przecież jadę zawsze jakieś 10 cm od rury wydechowej – z przodu, tyłu, boku… Taak, to jest dominujący zapach.

Potem wszędzie prawie czuję zapach kurzu, kamieni, betonu, metalu. Silnie, bo w końcu to był upalny dzień, a surowca wokół dostatek…

Od czasu do czasu obok bram wśród kamienic czuję wilgotny zgniły odorek. Mimo, że nie są na wyciągnięcie ręki, to czuję go wyraźnie. Mimo, że wilgotny, nie orzeźwia, chociaż, kiedyś amoniak do otrzeźwiania zemdlonych służył…

A potem jest śmiesznie – zanim dotrę do miejsca, gdzie znajduje się jakaś knajpka, czuję ją wyraźnie – dominuje zapach roztopionego sera, bez względu na kuchnię. Trochę dziwne:) Ale inne zapachy też są wyczuwalne – po jakimś czasie zaczynam zgadywać co to za restauracja przede mną (McD wieje z daleka i nikt nie miałby wątpliwości – powinni chyba ten zapach opatentować), sprawdzam czy zgadłam. Zazwyczaj trafiam. Fajnie mi się tak jechało.

Po półgodzinie mam dość, czuję się jak pies śledczy… Znacie film „Odlot”? W tym filmie jest taki gadający pies, któremu ciągle przeszkadzają różne zapachy (wiewiórka itp) – zidentyfikowałam się z nim bardzo, he he.

pies-z-odlotu

Wieczorem z radością wróciłam na swoją wieś i z ulgą zanurzyłam nos w świeżych jabłkach z ogrodu (nawet jeśli trochę zgniłych:)

To było ciekawe doświadczenie – tą trasą jeździłam z tysiąc razy, a nigdy jej tak nie poznałam jak wczoraj… No i ze zdziwieniem odkryłam mnóstwo miejsc, gdzie można coś zjeść. Następnym razem znowu zrobię coś inaczej – ciekawe co zauważę?..

S jak Samodzielność

Witajcie – i nadszedł w końcu ten dzień… Oto ostatni post z cyklu BALANS, a będę w nim mówić o samodzielności.

Pamiętacie, jak hodowałyście sobie skrzydła (tu), nadszedł właśnie czas, aby z nich skorzystać i sprawdzić jak smakuje swobodny lot…

freedom-589576_1920

Aby wzlatywać swobodnie i bez strachu, aby cieszyć się nowymi przestrzeniami i widzieć wszystko z lotu ptaka (a czasem by móc też olać wszystko z góry:), potrzebna jest nam Samodzielność.

Jeśli czujesz, że nie musisz się nikim podpierać, że wiesz, co dla Ciebie najlepsze i masz odwagę, by zobaczyć prawdę, wtedy jesteś w pełni samodzielna. Jesteś silna i możesz samostanowić o sobie. Wtedy wiesz, że jesteś wolna i czujesz to, masz ochotę oddychać pełną piersią i mieć wciąż otware skrzydła…

Zapraszam Cię dziś do pięknego lotu do wolności – ćwiczenie Samodzielność

Byłoby wspaniale, gdybyś mogła to ćwiczenie zrobić na świeżym powietrzu albo przynajmniej przy otwartym oknie – usiądź swobodnie, nabierz powietrza w płuca, poczuj wiatr wokół siebie, zapachy…. Wyprostuj się i uśmiechnij.

Teraz poczuj swoje skrzydła (te wyhodowane ostatnio:), sprawdź ich moc, kolor, strukturę.

  • Pomyśl o tym, jak to jest być wolną, niezależną, silną – poczuj to.
  • Sprawdź, gdzie ta MOC jest umiejscowiona – w Twoim sercu? brzuchu? oczach?… Zapamiętaj to miejsce
  • czym jest dla Ciebie samodzielność? który człon słowa jest ważniejszy: samo- czy -dzielność? Co za tym stoi?
  • jakie inne słowa kojarzą Ci się z samodzielnością? zapisz je – co Ci one mówią?
  • co dla Ciebie oznacza wolność i swoboda? jakie uczucia towarzyszą Ci kiedy podejmujesz działania zgodnie ze swoją wolą i swobodnie?
  • jak to jest być w życiu niezależną?

S77A1350_s
I jak z tą samodzielnością? Korzystasz z niej? Czy czujesz radość?…

Życzę Wam wielu długich, swobodnych lotów i pełni życia!

Joanna

 

 

 

N jak Niezłomność

Witajcie w ten piękny późnoletni dzień! Powoli zbliżamy się do końca cyklu BALANS – dwa ostatnie tygodnie będą przygotowaniem na trudne dni i chwile, które na pewno nastąpią, jeśli na poważnie przymierzamy się do zmiany.

Jeśli dołączyłaś dopiero teraz, zapraszam do wszystkich poprzednich wpisów tutaj: BALA po raz drugi.

wings-469447_1280

Niezłomność kojarzy mi się z tym, który nie ulega (pokusom, obawom, słabościom). To ten, który nie daje się przełamać łatwo na pół, jak kłoda spróchniałego drewna, którego cechuje ogromna wytrwałość w działaniu. A nagrodą za trud i ból jest satysfakcja, że się udało i siła charakteru. To ona pozwala wyrastać skrzydłom u naszych ramion. Bez nich zaś nie polecimy…

Największa trudność tkwi w tym, aby tę niezłomność odnaleźć w sobie w chwilach trudu  i zwątpienia, w momentach załamania, kiedy trudno uwierzyć w sukces… Dobrze jest mieć taki „zapas” niezłomności, do którego można w potrzebie sięgnąć. Dobra wiadomość to ta, że każdy może sobie taki „pakiet podręczny” stworzyć – i dziś do tego Was zapraszam.

Czas na produkcję pożywki dla skrzydeł – oto ćwiczenie – Niezłomność

Możecie to zrobić na 2 sposoby (albo jeszcze inny, jaki sobie wymyślicie:): narysujcie skrzydła, a każde piórko będzie pożywką dla niezłomności. Albo weźcie piękną szkatułę (pudełeczko, puszkę, słoik…), do której będziecie wrzucać karteczki z opisem tego, co wspiera Waszą niezłomność.

A teraz pomyślcie o tym, co to jest? Wypiszcie 10 cech, myśli, sytuacji, które Was będą wspierać w trudnych chwilach. Niech będą prawdziwe, z głębi serca. I mocne. Tylko takie mogą Was uratować w trudnej chwili. Nie oszukujcie siebie. Lepiej, żeby było ich mniej, ale żeby były głębokie – skrzydeł nie da się wyhodować na byle czym…

  • przypomnij sobie sytuację, kiedy czułaś się naprawdę silna i mocna – co Cię wspierało? Co dało Ci tę siłę?
  • jaka cecha Twojego charakteru pozwala Ci wytrwać, kiedy jest ciężko?
  • jakie Twoje umiejętności pomagają Ci przejść przez niełatwe doświadczenia?
  • kto spośród Twoich bliskich może Cię wesprzeć? Jak?
  • jakie wspomnienie dodaje Ci wiary i siły?

Powodzenia i życzę pięknych skrzydeł!

feather-886785_1280

A po raz drugi – jak Adaptacja

Witajcie kochane po długiej nieobecności. Mam nadzieję, że była dla Was pracowita:)

Dzisiaj pora na drugą literkę A z cyklu BALANS. Jeśli nie śledziłyście wpisów od początku, polecam uzupełnić lekturę o B (tu), A (tu) i L (tu). A teraz zapraszam na A jak Adaptacja.

chameleon

Czy wiecie, jak zmienia barwę kameleon? Naukowcy są zdania, że kameleon zmienia kolor nie po to, aby dopasować się do świata zewnętrznego, ale robi to pod wpływem emocji, temperatury, czy oświetlenia. Okazuje się, że zdenerwowany kameleon ciemnieje, a zadowolone i zrelaksowane zwierzę przybiera jaskrawy odcień (źródło: pethome.pl). Od kiedy to wiem, bardzo się z tym zwierzątkiem identyfikuję:)

Dzisiejsze ćwiczenie, do którego Was zapraszam to właśnie zabawa w kameleona. Kiedy już macie plan działania i determinację, aby osiągnąć cel warto pomyśleć jak ten plan dostosować do różnych sytuacji, które nam w życiu towarzyszą.

Do dzieła zatem – i to bardzo dosłownie! Jako że barwy będą towarzyszyć przy rozmowie o kameleonie, weź w dłoń kredki lub farby i namaluj swoje nastroje: kiedy jesteś zdenerwowana, kiedy zadowolona, kiedy zmęczona, a jaką barwę ma radość? A nuda? Mogą to być tylko kółka lub kwadraty, ale możesz też namalować zwierzątka – Ty tu rządzisz:)

A teraz weź pod lupę każdy z tych nastrojów i napisz, jak dostosujesz swój plan, kiedy przyjdzie Ci się zmierzyć z różnymi kolorami… Odpowiedz sobie na pytania:

  • Jak możesz dostroić swoje działania do nastroju? Jakie ma znaczenie takie dostrajanie?
  • Który z kolorów jest najtrudniejszy? Co takiego Cię niepokoi?
  • Jak często musisz modyfikować swoje działania?
  • Czy adaptacja przyspiesza proces zmiany, czy go spowalnia? Co za tym stoi?
  • Jaka jest Twoja ulubiona strategia aklimatyzacji? Co w niej lubisz najbardziej?
  • Co Cię denerwuje lub irytuje jeśli musisz się dostosowywać? Czym jest ten przymus?

Życzę Wam wielobarwnych przeżyć i pamiętajcie – wszystkie te kolory tworzą jedność, całość. To tak jak w tęczy – tylko wszystkie kolory zachwycają naprawdę…

kredki

 

L jak Laboratorium

Witajcie! Dziś spóźniony wpis czwartkowy – nie martwcie się, bo następny dopiero będzie za tydzień, więc będziecie mieć dużo czasu na eksperymentowanie!

Dziś bowiem czas na trzecią literkę z cyklu BALANS (jeśli przegapiłaś B i A, możesz poczytać o tym tu i tu), zapraszam zatem w imieniu literki L jak Laboratorium.

laboratorium 2

Kiedy już wiemy, z czym się borykamy i akceptujemy obecną sytuację i siebie, najwyższy krok, aby ruszyć do przodu!

Ten etap to nic innego, jak przygotowanie planu działania na przyszłość, odkrywanie nowych możliwości, kreowanie i sprawdzanie różnych wariantów, próby, wnioskowanie i wypracowanie finalnej optymalnej formuły Nowego Życia. Jednym słowem wiemy już co chcemy zmienić, teraz szukamy sposobu, JAK zrobić to najlepiej!

Etap Laboratorium może być krótkie (jeśli przepis na lepszą Ja przyjdzie nam nagle i niespodziewanie, ale jasno i klarownie pewnego ranka…), może też wydłużyć się  w czasie – szczególnie wtedy, gdy przed nami wiele ciekawych dróg, albo wtedy, gdy nie od razu widzimy jasno i wyraźnie to, co dla nas najlepsze.

Uwielbiam ten etap, choć dobrze jest, jeśli się nie rozciąga na lata:)

Dziś proponuję Wam ćwiczenie na następne 10 dni: ćwiczenie – Laboratorium

Jeśli wcześniej korzystałaś już z ulubionego notesu (kalendarza, zeszytu czy innego dowolnego sposobu na zapiski), użyj go koniecznie znów! Jeśli nie, poszukaj takiego, który będzie Cię zachęcał, żeby do niego zajrzeć codziennie. Połóż go w takim miejscu, którego nie możesz ominąć w codziennej rutynie (łazienka? łóżko?). Zapisuj w nim codziennie swoje refleksje, możesz wracać do starych zapisków, modyfikować je lub uzupełniać. Działaj!

Zamknij oczy na 2-3 minuty, oddychaj spokojnie i jednostajnie, skup się na tym, jak oddech oddziałuje na Twoje ciało.

Otwórz oczy i pomyśl:

  • Co takiego wydarzyło się dziś, co może Ci pomóc osiągnąć cel?
  • Czy znasz świetne sposoby, które wspierają Twoje wysiłki? Co to jest? Czy je stosujesz? Jak się czujesz, kiedy po nie sięgasz?
  • Jakie dziś popełniłaś błędy? Czego  Cię nauczyły?
  • Kto może Cię wesprzeć w Twoich dążeniach?
  • Jakiego wyboru dziś dokonałaś? Czym się kierowałaś? Czy podjęłabyś teraz taką samą decyzję?
  • Gdybyś mogła zrobić co tylko chcesz, co by to było?
  • Co Cię powstrzymuje w Twojej drodze do celu? Jak możesz pokonać tę przeszkodę?
  • I co teraz?

Po 10 dniach podsumuj to, co wydaje Ci się najlepsze, najczystsze i wyraźne. Sprawdź, czy potrzebujesz czegoś jeszcze, żeby stworzyć finalny plan? Jeśli tak, co by to było?

Próbuj, eksperymentuj, fantazjuj – pamiętaj tylko, aby być w zgodzie ze sobą i z wizją celu, który chcesz osiągnąć. Możesz opracować plan A, B, C, myśląc „co by było gdyby”. Sprawdź, jak się z nimi czujesz, który jest dla Ciebie najlepszy?

Życzę Wam głębokiego odkrywania i ciekawych, bezpiecznych eksperymentów w Waszym własnym domowym laboratorium:)

 

 

 

Rowerowy wiatrak z motylem i bombą w tle

Przed południem siedziałam w domu odgrodzona od upału roletami i wiatrakiem. Nie mogłam jednak usiedzieć w miejscu – tak kręciłam się to tu to tam, nie miałam ochoty na nic, a właściwie to na „coś ale nie wiem co”…

Wyprowadziłam więc rower z garażu i wyjechałam w pełne słońce, kurz i ciszę w samo południe. Leniwie, powoli, oszczędnie…

rower natura

Po kilku metrach tuż przed koszykiem z przodu roweru pojawił się nie wiadomo skąd mały bury motylek. Frunął przede mną, na chwilę odlatywał w bok i wracał, żeby niestrudzenie prowadzić mnie i nadawać tempo. Fajnie mi się z nim jechało:) Wraz z motylkiem pojawiła się refleksja: dokąd i jak prowadzi mnie Hashimoto? Czy nadaje tempo? Pomyślałam sobie, że wyboista jest ta moja droga z Hashi, zdarza się, że jak o niej zapomnę, to z hukiem mi o sobie przypomina. Jednak to dzięki niej stałam się lepsza dla siebie, traktuję mój organizm z troską i dbam o siebie. Jestem też bardziej świadoma swoich możliwości i ograniczeń, uważna na to, co we mnie i wokół mnie… Fajnie mi z tym:)

motyl

Jak już wjechałam na asfaltową drogę, poczułam wiatr we włosach – niespodziewanie i dosłownie! Po co siedzieć przed wiatrakiem w domu, jeśli można sobie zorganizować ruchomy wiatrak rowerowy? Spodobała mi się ta myśl i na pewno będę jeździć w upał – warto! Jednak w połowie drogi wiatr miałam w plecy – łatwiej jechać, ale wiatru we włosach brak, a co za tym idzie gorąco, gorąco, uff… Przypomniałam, że przecież teraz mój organizm pobiera ogromną, prozdrowotną dawkę witaminy D, w najbardziej naturalny sposób – dla mnie bomba! Czułam więc, jak moje ciało się poci, jak pracuje mi serducho i jak wchłaniam dobroczynne, D-twórcze promienie słońca.

A jak Wy znosicie upały? I z czym kojarzy się Wam motyl?

Do jutra!

 

 

rower lekiem na całe zło

Od kilku miesięcy (konkretnie od połowy kwietnia) jeżdżę regularnie rowerem. Rekreacyjnie, po okolicy. Była to jedna z najlepszych decyzji w tym czasie – zamiarem było zwiększenie mojej kondycji i pozbycie się zbędnych kilogramów.

Okazało się jednak, że jest to mój sposób na przygnębienie, stres, złe samopoczucie, rozdrażnienie i złość. Rower jest moim lekiem na całe zło. No, prawie:)

rower lato

Mam ogromną potrzebę podzielenia się z Wami wrażeniami z moich podróży (raczej bliskich niż dalekich). Jest tylko jedno ALE: nie zabieram ze sobą telefonu, nie słucham muzyki przez słuchawki i nie robię zdjęć po drodze. To moje rowerowanie jest tak dobre, bo nie przeszkadzam sobie w nim. Robienie zdjęć stawie mnie „obok” widoków i wydarzeń, a ja chcę zawsze być „w środku”.

Dlatego moja relacja będzie opisowa – jestem ciekawa, czy Was znudzi, czy oczaruje :):) Fajnie, gdybyście w trakcie czytania przymykały czasem oczy i poczuły tę opowieść, może zobaczyły odwiedzane miejsca oczami wyobraźni? Zapraszam…

Jest piątek rano. Jest ciepło, trochę słońca, trochę chmur. Wyprowadzam rower z garażu i wyjeżdżam w codzienną trasę. Mieszkam na wsi, 300 m od otuliny Kampinosu, mam więc to szczęście że moja ulubiona trasa wiedzie przez lasy, pola, łąki i wsie, za to cały czas mam pod kołami asfalt (choć czasem jest to patchwork asfaltowo betonowy). Oddycham z ulgą i uśmiecham się – rozpoczynam moją porcję dobrego dnia…

Jestem w W. W otulinie Kampinosu zdarza się jeszcze las mieszany – i pierwszy odcinek wiedzie właśnie przez taki las. Wjeżdżam więc w strefę cienia, jest chłodno – właściwie to zimno, za to oddycham głęboko rześkim, leśnym powietrzem. Wyraźnie czuję wilgoć i zapach grzybów… Kiedy wyjeżdżam z lasu, po lewej i prawej stronie rozlegają się nieużywane łąki – zarośnięte i pachnące mocno ziołami, tym bardziej, że tu jest dużo słońca. Zatrzymuję się na chwilę i zrywam na polanie dziurawiec – przyda się w domu. Pod nogami chrzęści sucha trawa, dłuższe źdźbła smyrają mnie po łydkach. Lubię to:)

Wjeżdżam do M. Po prawej jest stadnina, najbliższa mojego domu (w okolicy jest ich kilkanaście). Dziś widzę na małym wydzielonym padoku białą klacz i gniadego ogiera. Trochę jak kiczowata makatka, a jednak to rzeczywistość:) Mają się ku sobie, coś się szykuje… Ciekawa jestem czy w stadninie przybędzie źrebię?… Po drugiej stronie drogi podwórze, po którym biega mnóstwo kur i śpi smacznie żółty wiejski pies. Zawsze tak jest – nie wzruszają go ani grzebiące mu pod nosem kury, ani obcy, jak ja. Obcy zdarzają się tu nieczęsto, w trakcie moich rowerowych wypraw mijają mnie 1-2 samochody. Albo wcale…

Domy we wsi są skromne, raczej stare, prawie zawsze z przydomowym ogródkiem kwiatowym na froncie i schludnym obejściem z tyłu domu. Ogródki są ogrodzone, aby nie dostały się tam ani kury, ani psy:) Są bardzo zadbane, kwitną w nich hortensje i róże, czasem floksy i petunie. To są kwiaty z żelaznego repertuaru w okolicy. Jest też jeden niezwykły – w ziemi tkwią 3 krzaki jałowca, a na całej przestrzeni stoi ok. 20 metalowych stojaków z kwitnącymi kwiatami w doniczkach.

Jadąc przez wieś mam dookoła łąki, łąki i wszechobecny las kampinoski. Nie da się uniknąć zieleni. Pięknie – znów uśmiecham się i oddycham głęboko. Na drodze czasem mijam rozjechane zielone orzechy i jabłka z przewieszających się przez płoty papierówek. Wśród łąk widać pojedyncze drzewa – najczęściej dzikie grusze. Moja Babcia robiła kompoty z tych małych dzikich gruszeczek – czuję jego smak i słodycz natychmiast…

Mijam M., wjeżdżam do S. Tutaj domy są bardziej okazałe, nowe, nowoczesne, podjazdy wielgachne, w ogrodach królują bukszpany i tuje. Spokojnie, leniwie…

Za chwilę znowu las – tym razem sosnowy, typowy dla Kampinosu. Zapachy oszałamiające, wdycham zachłannie suche trzeszczące powietrze, pełne olejków żywicznych. Upajam się.

Zaczyna się B. W B. jest duża jednostka wojskowa, w środku lasu. Wstęp wzbroniony, więc mijam ogrodzenie i powoli, z mozołem pedałując pod niewielką górkę wyjeżdżam znów na otwarty teren. Kończą się powoli nieużytki, cywilizacja weszła tu na dobre. Najpierw mijam spore pole pszenicy. Teraz jest dojrzałe, złote, pełne. Czasem robię sobie tu przystanek, żeby posłuchać buszujących w zbożu świerszczy, pooddychać zapachem dojrzałych kłosów i przypomnieć beztroskie wakacje z dzieciństwa…

Za polami ziemniaków i kapusty wjeżdżam w magiczne miejsce. Jest niezbyt ładne, niezadbane, za magię jednak tutaj odpowiedzialne są uszy. To jest moja strefa ukojenia:) Przy drodze rośnie szpaler starych brzóz, nieosłoniętych od wiatru. Kiedy wiatr wieje, liście brzóz szeleszczą obezwładniająco. Jak zamknę  oczy, łudząco przypomina mi to szum fal morskich. Cudownie, kojąco – uwielbiam!

Zaraz za zakrętem mijam pole ogórków, wokół posiany jest koper – dziś pachniało jak na polu ogórków małosolnych – aż się zaśmiałam do tego wrażenia.

Powoli kończę moją przejażdżkę, pedałując przez wieś, zaglądając do ogródków, czasami zerkając w zachmurzone niebo.

Tak było dzisiaj – 40 minut wspaniałych doznań. Dotrwałyście do końca? Lubicie takie podróże? A może macie w swoim archiwum zdjęcia, które jak ulał pasują do opisanych miejsc?

Dajcie znać, co jest Waszym lekiem na całe zło!

 

 

A jak Akceptacja

Witajcie, dziś wieczorem drugi odcinek z cyklu BALANS – sposób na pełnię życia z Hashimoto w spokoju i zgodzie ze sobą.

Tydzień temu królowała literka B jak bagaż (można poczytać tu), a dzisiejszy odcinek sponsoruje literka A jak akceptacja.

brama do raju

Często spotykam się z opinią: co? zaakceptować mam swoją sytuację? nigdy w życiu! nie poddam się! Wiele osób uważa, że akceptacja to synonim rezygnacji, poddania się. Nic bardziej mylnego – dziś chcę podzielić się z Wami ćwiczeniem, które pomoże Wam zrozumieć, że akceptacja jest KONIECZNA, aby ruszyć z miejsca, aby iść, walczyć, cieszyć się życiem i pokonywać przeciwności. Zanim to zrozumiałam, kręciłam się w kółko zła i sfrustrowana, kumulując całą energię na walce z wiatrakami, rzeczywistością i sobą.

W chwili, gdy zaakceptowałam to, co się dzieje, moje reakcje, siebie taką jaką jestem, pojawił się spokój, energia i pragnienie zmiany.

Akceptacja jest taką małą bramą do raju – budująca i otwierająca. 

Zapraszam zatem do ćwiczenia – Akceptacja.

Jeśli macie swój ulubiony notes, kalendarz lub zeszyt – nie wahajcie się go użyć! Ćwiczenie dobrze jest bowiem powtarzać codziennie, obserwować co się pojawia, zmienia, powtarza. Możecie używać też różnokolorowych pisadeł, podkreślaczy, rysujcie, wklejajcie obrazki – wszystkie techniki dozwolone.

Codziennie znajdź 15 minut (albo więcej) na to ćwiczenie. Usiądź wygodnie, jeśli chcesz, możesz poprzedzić swoje ćwiczenie chwilą medytacji lub po prostu wyciszenia i odpowiedz na pytania – mogą być zawsze wszystkie, możesz też wybierać dowolnie. Wszystkie pytania są przygotowane z myślą o Hashimoto, ale możecie ich użyć do każdego dowolnego wyzwania.

  • Co dla Ciebie oznacza akceptacja? Gdyby była człowiekiem, jak by wyglądała? Jaką płeć? Jakich miałaby znajomych? Jak spędzałaby swój czas? Jaki miałaby głos? Upodobania kulinarne? Jak miałaby na imię i nazwisko? Mogłabyś się z nią zaprzyjaźnić?
  • Jakie wartości ze sobą niesie akceptacja?
  • Co Cię powstrzymuje przed akceptacją? Czego obawiasz się najbardziej? Czego potrzebujesz, żeby zaakceptować obecny stan? Kto w tym może Ci pomóc?
  • Co daje akceptacja? A co zabiera?
  • Pomyśl przez chwilę z jakimi słowami kojarzy Ci się akceptacja? Zapisz minimum 5. Co się za tymi słowami kryje?

Po tygodniu spróbuj podsumować, co się wydarzyło, czego dowiedziałaś się o sobie i co chcesz z tym zrobić.

Życzę Wam ciekawego odkrywania magii akceptacji. Podzielcie się swoimi przemyśleniami i wrażeniami.

Ściskam serdecznie i do przyszłego czwartku!